Po "dzienniku choroby" przyszedł czas na jej własny. Krystyna Kofta, po raz kolejny, szczerze o sobie.
Autorka przenosi się pamięcią do swojego dzieciństwa, bez skrępowania opisuje okres dojrzewania, pierwszych prób pisarskich, miłości czy nawet inicjacji seksualnej. Przedstawia swoje drzewo genealogiczne - nazywając je skromnie drzewkiem bonsai, starannie prezentuje postaci ze swojego życia i tym samym poszerza wątki autobiograficzne zawarte w powieściach i opowiadaniach. Oprócz opisów miejsc, wydarzeń, ludzi, nie boi się motywów trudnych - bardzo intymnych, barwnie przedstawia swoje relacje z teściową, poruszająco opisuje śmierć ojca, matki, Jonasza czy pogrzeb Pawła Grabiasa.
Dla Kofty nie ma tematów tabu - nie unika dywagacji na temat Boga, śmierci (również własnej), feminizmu, polityki, używek. Otwiera się na Czytelnika - pozwala poznać nie tylko jako pisarka, ale i kobieta, żona, kochanka, matka - ze swoim specyficznym humorem i, jeśli sytuacja tego wymaga, ciętym językiem.
fragmenty z książki:
Na terytorium mojej auto-bio- foto-grafii mieści się tylko tyle, ile może objąć pamięć jednostkowa, moja własna, pamięć pamięci obojga rodziców, i ewentualnie to co pamięta brat i chce mi przekazać. Tyle pies ma swego terenu ile zdoła obsikać, moja pamięć obsikuje przeszłe i teraźniejsze tereny, żeby zawłaszczyć je na przyszłość.
Setki a może tysiące przeczytanych podczas studiów książek, powieści, esejów, traktatów, dramatów niewiele we mnie zmieniło, mój gust ukształtował się w łonie matki, Marianny z domu Schoener, miłośniczki najlepszego gatunku, świetnych materiałów, dobrze uszytych rzeczy i dobrych marek, powtarzającej przy każdej okazji a nawet bez niej
- Pamiętaj, że na dobrym się nigdy nie traci! - Nie dotyczyło to literatury, przekładało się jednak we mnie na dobre gatunki, dobre marki i świetnie uszyte powieści. Może ukształtowałam się nawet wcześniej, poza łonem, gdy wisiałam jako byt duchowy w kosmosie pomiędzy galaktykami.
AUTO-BIO- FOTO-GRAFIA jest odzyskiwaniem przeszłości dla teraźniejszości, i dla przyszłości, zatrzymywaniem jej, nadawaniem odpowiedniej wagi przeszłym wydarzeniom, nawet tym najmniejszym, jak pewien motyl, którego obserwowałam w lipcu, i opisałam to w dzienniku.
Jeśli czynię dobro - a robię to, bo im jestem starsza tym więcej widzę ludzi, którym trzeba i należy pomóc - to owo dobro wynika z imperatywu kategorycznego, poczucia obowiązku, litości, miłości, współodczuwania, a nie z woli bożej. Mogę zrobić coś dobrego dla kogoś, kogo nie lubię. Marylka polecała mi zajęcie się autoterapią, psychoterapią, chyba nawet auto psychoanalizą, jej to podobno bardzo pomogło. Chyba wolę już autoerotyzm, powiedzmy wprost - masturbację, bo więcej z tego przyjemności, niż z platonicznej miłości do samej siebie.
Dzieci zawsze wiedzą więcej niż się rodzicom wydaje. Zwłaszcza małe, ciekawe dziewczynki, które później zostają pisarkami. Powieść "Złodziejka pamięci", jest o takim dziecku. Tak, to jestem ja. Kradłam pamięć rodziców, krewnych, rodzeństwa, komu się dało i układałam z tych skrawków światy.
Ciekawa jestem czy ktoś zauważył związek między żebrem, Ewą i żebraczką, żebraniem, żebraniną. Czasami da się to zauważyć, nawet ja to widzę, gdy żebrzę o łaskę obecności, czułość, albo tylko uwagę własnego męża. Kobiety często muszą o to żebrać.
Ojciec, matka, dzieciństwo. Wszystko w pogotowiu. Pamięć posłuszna, jak nałożnica, gotowa na skinienie ręki, tak o tym kiedyś pisałam w powieści i tak jest rzeczywiście, choć to nie cała prawda. Pamięć jest co prawda kapryśna i nie zawsze oferuje tę nałożnicę, której się pragnie, czasami podsuwa szpetną, albo złośliwą, taką z którą nie ma się przyjemności obcować, trzyma się ją w głębokich piwnicach świadomości. Czy kobiety nie miewały nałożników? Komputer słowo "nałożnik" rozpoznaje jako błąd. Jakie to szowinis
Książka "Krystyna Kofta. Kobieta Zbuntowana. Autobiografia"
Krystyna Kofta